9 sierpnia 2020

Trochę nam schodzi z rana czasu. Przemo się wkurwia bo lubi wcześnie wychodzić. Potem trzeba znaleźć parking, ja idę jeszcze kupić kijki trekingowe bo nie wiedzieć czemu ich nie wziąłem. Ich zakup okaże się strzałem w 10. Koniec końców ruszamy z Chamonix kolejka o 10:00. W pociągu głównie turyści, patrzą na nas, obwieszonych linami, czekanami, kaskami, jak na kosmitów. Oni jada tylko do Montenevers (1913m) popatrzeć z tarasu na Mer de Glace i wypić kawę albo piwo.

Zejście z Montenvers z początku łatwe szybko zmienia się w rodzaj via ferraty z długimi zejściami drabinami i zabezpieczonymi kablami trawersami. W końcu dotykamy stopami lodowca, a właściwie warstwy szarego piachu i kamieni które go okrywają.

Ruszamy w majestatycznym towarzystwie postrzępionych grani Arete de Flammes des Pierre (Grań Kamiennych Płomieni) i wieńczącego je podwójnego szczytu Les Drus. W oddali majaczy Aguille du Tacul i słynne Grandes Jorasses.

Z początku idzie się elegancko, ale po około godzinie pojawiają się szczeliny. Najpierw nieśmiało, pojedynczo, niezbyt szerokie, zagęszczają się w raz z postępem naszej drogi, aż w końcu piętrzy się przed nami bastion nie przejścia. Fosa szczeliny, a za nią lodowy mur. Nijak szturmować bez strat w ludziach. Kluczymy, obchodzimy coraz to trafiając w ślepą uliczkę.

Po drodze wszędzie śmieci. Lodowiec wypluwa pamiątki po wielu latach eksploracji. Dużo starych puszek po jedzeniu z dziwnymi starodawnymi etykietkami, jakieś połamane narty, stalowe kable, drewno. Wtem trafiam na coś na prawdę wyjątkowego. Na początku nie zdaje sobie sprawy co trzymam w rękach. Ciężkie to i solidnie wykute, jak dla konia. Znajduje drugi kawałek i już rozumiem. Stare raki, pewnie z lat 30. Przez chwilę rozważam zabranie tej wyjątkowej pamiątki, ale niepokoi mnie to znalezisko. Niby nie jestem przesądny, ale jednak. Robię tylko zdjęcia i zostawiam je tam gdzie znalazłem. Są ciężkie, no i kto wie czy pecha nie przynoszą, skoro ktoś je tu już raz zgubił.
Długo kluczymy między szczelinami lodowca aż teren znowu się wypłaszcza, szczelin mniej. Z daleka widać już przelewający się przez skalny próg lodowiec i tworzącą się barierę seraków Serac du Geant.

Nie musimy na szczęście jej przechodzić, zreszta nie byłoby by to chyba wykonalne. Tuż przed nią na prawo odnajdujemy drabiny będące początkiem podejścia do Refuge du Requin. Przemo wchodzi pierwszy i zakłada asekuracje dla dziewczyn.

Wszyscy mamy ciężkie plecaki nie ma co ryzykować. Ja będę szedł ostatni i postanawiam się nie asekurować, w końcu to tylko drabina. Drabin jest kilka, potem już tylko treking pod górę i w sumie po godzinie rozkładamy się radośnie na tarasie.

Widoki zapierają dech w piersiach. Na horyzoncie króluje Dent du Geant, o którym czytałem po drodze w magazynie “Góry”. Robiąc research do wyprawy czytałem, że schronisko jest zamknięte z powodu pandemii. Nastawialiśmy się na biwak pod schroniskiem, lub w optymistycznej wersji pójście dalej, na co napierał Przemo. Ku naszej uciesz okazuje się że dormitorium schroniska jest otwarte. Wizja prawdziwych łóżek, grzejące słoneczko i wspaniały widok przekonują nas do pozostania na noc na wysokości zaledwie 2516 m.

Trudności kolejnego dnia pokażą nam że to była właściwa decyzja.

10 sierpnia 2020
Tym razem ruszamy wcześnie. Musimy obejść górny fragment bariery Seracs du Geant. Łatwo nie jest. Kluczymy między strumieniami u stóp skalnej turni Petit Rognon (czyli Małej Nerki), przekraczamy niepewne łachy śniegu. Krucho, ślisko, nieprzyjemnie, tylko widoki piękne.

Idziemy do przodu, cofamy się wciąż szukając bezpiecznej drogi. Przemo dzielnie prowadzi. Wydostajemy się w końcu na bardziej wypłaszczony fragment lodowca niedaleko la Badière – lodowcowej rzeki. Dopiero studiując mapę zdałem sobie sprawę z jej istnienia wtedy widziałem jedynie niezbyt zachęcające zagłębienie terenu. Znajdujemy się już na Glacier du Geant.

Widoki jak z innej planety. Czuję się mały i nic nie znaczący w tym otoczeniu.
Po prawej z Vallee Blanche spływa kolejny lodowiec. Szczeliny po horyzont. Jak my to przejdziemy? Znowu kluczymy, jest trochę stresu. Jesteśmy w 4 osoby więc potencjalnie powinniśmy zatrzymać upadek pierwszego, ale nigdy nic nie wiadomo.

Po niekończących się szczelinach docieram na stok wiodący na przełęcz Col du Gros Rognon rozpiętej pomiędzy masywnym Gros Rognon, a Pointe Lachenal będącej początkiem masywu Mont Blanc du Tacul.

Idę pierwszy. Ance trochę siada kondycja, wychodzi palenie papierosów, wszak zbliżamy się do 3000 m.n.p.m.
W końcu po długim człapaniu osiągamy przełęcz. Widać już wyraźnie stacje kolejki na Aguille du Midi i schronisko Refuge des Comsiques. Jest blisko, wręcz na wyciągnięcie ręki, ale to byłoby już za wysoko na spanie, zresztą to niepowtarzalna okazja przespać się na lodowcu. Dziewczyny padają na plecaki a ja chwytam łopatę i biorę się za budowanie śnieżnej platformy pod namioty. W końcu jestem architektem. We francuskich alpach nie wolno biwakować w ciągnie dnia, można się rozbić o zmroku i zebrać o świcie. My nie mamy wyjścia bo zaczyna kropić.

Popołudnie spędzamy w namiotach. Topiąc kawały lodowca na herbatę i liofizy. Nad nami leniwie suną wagoniki kolejki
11 sierpnia 2020
Budzę się o wschodzi słońca. Rozpinam tropik namiotu i trafiam na taki widok. Coś pięknego.

Pogoda piękna. Po śniadaniu zaczynamy składać obóz.

Nagle dzwoni telefon Przema. Zdaję sobie sprawę, że nigdzie nie ma Anki. Dzwoni, że wpadła do szczeliny. A mówiliśmy dziewczynom nie oddalajcie się od namiotu za potrzebą. Przemo leci gdzieś po śniegu, kierowany instrukcjami z telefonu. Ja zbieram sprzęt do ratownictwa szczelinowego i instruuje Zuzę. Jest chyba w lekkim szoku. Zakładamy raki i uprzęże i lecimy w kierunku majaczącej w oddali sylwetki Przemka. Na prawdę daleko poszła się wysikać. Biegniemy. Na miejscu Przemo i niewielki otwór w śniegu. Dosłownie 30×50 cm. Ćwiczyliśmy ratownictwo przed wyjazdem więc wszystko idzie sprawnie. Robię stanowisko z czekana. Budujemy flaszencug. Anka nie ma nawet uprzęży. Obwiązuje się liną instruowana przez Przemka. Mimo sprawnego wykonania to jednak trochę wszystko trwa. Ciągniemy kolejne metry liny. W końcu pojawia się głowa a potem reszta, nowe narodziny ze śmiertelnej pułapki. Jest roztrzęsiona i chwile leży na śniegu ale oprócz paru siniaków nic jej się nie stało. Cud!Cud że miała komórkę i zasięg. Cud że szczelina nie była zbyt szeroka i szybko się w niej zaklinowała. Cud że wpadając nie straciła przytomności. Cud że w ty morzu bieli Przemo odnalazł właściwy otwór. Mówił że słyszał wołanie, ale nie był w stanie określić z której strony dobiega.

Zwijamy się szybko i idziemy do schroniska Refuge de Cosmique. To raptem godzina drogi. Na miejscu Anka kupuje butelkę wina i pije.
W nocy atakujemy Mont Blanc de Tacul. Nieskutecznie.

Znowu schodzimy na lodowiec tym razem kierując się na grań która prowadzi na szczyt sąsiedniego Aguille du Midi gdzie znajduje się stacja kolejki górskiej.

Śnieżna grań jest dość eksponowana. Spada stromym śnieżno lodowym stokiem ku dolinie i widocznemu w oddali Chamonix. Grań kończy się lodową grotą prowadzącą do wnętrza stacji narciarskiej.

Potem już tylko zjazd wagonikiem do miasteczka i powrót na camping. Wieczorem robimy grubą imprezę żeby uczcić udany trekking.
