Siedziałem w biurze patrząc tęsknie na zdjecia z Nepalu przyklejone na ścianie kolo ekranu komputera. Mialem ochote gdzies sie ruszyć. Lubie chodzić po gorach samotnie. Od kiedy wróciłem do Paryża Alpy sa znowu relatywnie blisko. Pamiętałem z czasów wyprawy na Mont Buet (Okno pogodowe), że Paryż ma bezpośrednie połączenie Flixbusem z Chamonix. Sprawdziłem i okazało się, że nadal istnieje. Jest to całonocna, mozolna podróż, ale czego się nie robi dla 48h w górach!
Gdy wysiadałem z autobusu bylo jeszcze ciemno, dochodziła 5 rano. Chmury snuły sie pomiędzy szczytami ale prognoza zapowiadała ładna pogodę w ciągu dnia.

Nie miałem gotowego planu. Chciałem pozwiedzać masyw Aiguilles Rouges który leży dokładnie na przeciwko masywu Mont Blanc, dzieli je dolina w której rozłożyło się kultowe Chamonix. Liczyłem na pięknie widoki na znane mi z aklimatyzacji (Aklimatyzacja) Aiguille du Midi i Mont Blanc de Tacul.
Nie zdążyłem nawet wyjść poza zbudowania Chamonix, a już zaczęło padać. Przeczekałem deszcz pod jakimś daszkiem siedząc na plecaku i zajadając batona. Po deszczyku ruszyłem dalej. Nie szedłem żadnym oznaczonym szlakiem, nawigowałem dzięki aplikacji Garmin Explore. Wybrałem dobrze zapowiadające się, przynajmniej według mapy, zakosy. Do pewnego momentu wszystko szło zgodnie z planem, niestety wraz z wzrostem wysokości ścieżka zaczęła powoli zanikać. Krzaki były coraz wyższe aż w końcu z trudem przeciskałem się pomiędzy gałęziami. Do tego cały oblepiony zostałęm setkami małych muszek, które na szczęście nie gryzły. Zachciało mi się eksploracji! Nie pierwszy raz ta apka wyprowadza mnie na manowce, podobnie bylo juz w Ardenach. Z ulgą powitałem dobrnięci do „oficjalnego” szlaku który doprowadził mnie do stacji kolejki na Plan Praz.

Tam dopadlo mnie zmeczenie. Ponad 8 godzin w autobusie, w półśnie i niewygodzie a tu trawka taka zielona, słoneczko przyjemnie juz świeci. Chyba czas na drzemkę.
Pomogło. Wypoczęty kontynuuje mozolnie wędrówkę w kierunku przełęczy Col du Brévent 2368 m. Leży na niej jeszcze sporo śniegu. Nie wziąłem raków, ale da się bezpiecznie ją pokonać. Niestety z tej wysokości widzę, że Mont Buet, którą planowałem po raz drugi zdobyć, a może nawet się na niej przespać jest jeszcze dość mocno pokryta śniegiem. Podobnie z poza-szlakową Col de Dards, którą chciałem wrócić w dolinę i do Chamonix.

No nic poszukam innego szczytu. Pode mną rozciąga sie dolina która przecina strumień La Diosaz. W oddali majaczy monumentalny mur Rocher des Fiz. Droga prowadzi w dól aż do niewielkiego mostku nad strumieniem. Docieram tam przed 13:00. W rozlewisku strumienia robie przerwę na lunch.

Znowu pruję do góry zagłębiając się w sielską dolinę Le fonds de Möede. Jest tu zielono, a grunt poza ścieżki jest dość wilgotny. Chyba dzięki temu zieleń jest aż tak intensywna. Zwiedzam dolinę i okoliczne jeziorka jednocześnie rozglądając się za szczytem na którym mógłbym rozbić obóz. Dolinę zamyka Masyw Rocher des Fiz. Wygląda jak niezdobyty zamek. Co chwilę prezentuje mi inną perspektywę na swoje obronne mury. Jest piękny.

Zaglądam tez do schroniska Refuge Möede Anterne, ale nie zostaje tam dlugo.
Kolejne przerwę robie nad Lac de Pormenaz. Widok jest absolutnie magiczny. Niewiarygodnie niebieskie niebo odbija sie w idealnie gładkiej tafli jeziora, wokół świeża wiosenna zieleń. Moczę zmęczone już nieco nogi i napawam się widokiem.

Powoli zbliża sie wieczor i czas poszukać miejsca na biwak. Moj wybór pada na górujący nad nad jeziorem szczyt Pointe Noir de Pormenaz. Nie prowadzi na nia żaden oficjalny szlak, wiec idę trochę na przełaj troche jakimiś wydeptanymi przez kozice ścieżkami.

Nagle dostrzegam sto metrów przede mną wielkiego kozła z potężnymi rogami. Wolno trawersuje stok, a ja sięgam po aparat. Robie parę zdjęć i ze zdziwieniem stwierdzam ze zwierzę kieruje się w moją stronę. Jestem mocno zdziwiony, ale czekam spokojnie na rozwój sytuacji Koziorożec zatrzymuje się metr ode mnie z lekko nachyloną głową. Jest znacząco większy i bardziej masywny niz tatrzańskie kozice. No i te piekielne rogi! Maja z 80 cm długości. Potwor zachowuje się jakby chciał mnie zaatakować. Wściekł sie czy co? Odwracam się spokojnie i zaczynam wracać droga którą się tu wdrapałem. Nie będę z nim dyskutował. Brak mi argumentów. Krok za krokiem podąża za mną kozioł. Trochę to stresujące, mam wrażenie że zaraz tryknie mnie w tyłek. W pewnym momencie stok robi się stromszy i przyjmuje formę połogiej ścianki. Zewspinuje się po niej, na dolę odwracam głowę. 10 m nade mną na wielkim kamieniu, odcina się od niebieskiego nieba, dumna sylwetka koziorożca. Patrzy na mnie z góry w przenośni i dosłownie. Schodzę jeszcze troche i łapie sygnał w telefonie. Jest na tyle silny, że jestem w stanie sprawdzić w internecie co to było. Koziorożec alpejski, 90-101 cm w kłębi, waga 67-117kg, rogi 69-98 cm. Wszystko się zgadza, nawet zachowanie. Próbują zdominować i przestraszyć intruza ale nie atakują ludzi. Przez to prawie wyginęły bo podchodziły do myśliwych. Uzbrojony w nowo nabytą wiedzę postanawiam wrócić i przepędzić natręta. Niestety ulotnił sie gdzieś w miedzyczasie. Ma szczęście bydlak!

Noc na szczycie Pointe Noir de Pormenaz
Po przygodzei z kozłem juz nic nie staje mi na przeszkodzie i zdoywam szczyt. Jest stąd piękny widok na Mont Blanc, mam wrażenie ze jestem dużo bliżej niż z Mont Buet (sprawdze pozniej ze od szczytu dzieli mnie 15km a z Mont Buet 22km).

Znajduje odpowiedni płaskie miejsce i instaluje moj minimalistyczny biwak. Mata Therma Rest NeoAir Xtherm i ciepły śpiwór Deuter Astro Pro 800 w worku biwakowym, pod glowe i plecak i wszystko gotowe. Moge spokojnie podziwiać spektakl zachodu słońca. Spaceruje wzrokiem po kolejnych szczytach masywu Mont Blanc. Pokój z widokiem za milion dolarów.
Najdłużej patrze na Aguille du Midi i sąsiadującą z nia Mont Blanc de Tacul. Wspominam nasz nieudany atak sprzed paru lat (Zespół).

Po zmroku łapie mnie lekki stres. Obserwuje tworzące sie na horyzoncie chmury i zaczyna mi sie wydawać ze jedna z nich przypomina kowadło. Cumulonimbus i związana z nim burza to nie najlepszy prognostyk. Jest w najwyższym punkcie terenu. Dlugo lezę obserwując chmura az w koncu zasypiam. Bylo to tylko złudzenie. Tej nocy nie spadła nawet kropla deszczu.


Budzą mnie promienie słońca i rosnąca wraz z nimi temperatura. Śniadanie, kawa i w drogę. Wracam już w kierunku Chamonix bo wieczorem muszę złapać autobus do Paryża. O podnóża góry, spokojnym krokiem wracam znakowanym szlakiem. Z naprzeciwka zbliża sie stado owiec. Widzę z daleka uwijającego sie wokół nich, zaganiającego psa w typie Border Collie. Ciężko pracuje. Gdzieś w oddali na pagórku dostrzegam siedzącego pasterza. Od stada odrywa się biały kształt i galopuje w moim kierunku. Materializuje sie jako wielki, włochaty pies wyglądający jak duży Owczarek podhalański. Lubie zwierzęta, szczególnie duże włochate psy, jak się okazuje jednak nie wszystkie. Gdy jest już blisko dostrzegam jego dziwna obroże. Wystają z niej długie na 10-15 cm kolce. Okalają cala jego szyje niczym stalowa kryza. Pewnie to jakaś forma ochrony przed wilkami. „Piesek” zatrzymuje się, podobnie jak koziorożec, tuż przede mną i zaczyna agresywnie szczekać. Zachowuje spokój chociaż nie jest to przyjemna sytuacja. Pies ewidentnie nie jest zadowolony z mojej obecności. Wołam do pasterza żeby przywołał swojego pupila do porządku. Odkrzykuje mi tylko żebym odszedł dalej od stada. Złości mnie to bo jestem na pełnym legalu na szlaku, a on puszcza agresywne psy nad którymi nie ma kontroli, jak mnie pogryzie pewnie i tak będzie to moja wina. Odwracam się powoli i idę w przeciwnym kierunku niż stado. Deja vu, wczoraj było to samo. Pies podażą za mną krok w krok ciągle szczekając. Jeśli sie na mnie rzuci nawet nie mam się czym bronić bo ręce puste, kijki przypięte do plecaka. Po kilku minutach docieramy do maleńkiego cieku wodnego, nie można tego nawet nazwać strumykiem, ot stróżka wody 2 cm szerokości przecinająca trawy. Przechodzę na drugi „brzeg”. Pies momentalnie milknie. W jego łbie to widać jakaś granica – myślę. Idę dalej a pies zostaje po swojej stronie, no niebezpieczeństwo zażegnane. Reszta drogi przebiega bez większych przygód. Schodzę spokojnie do miejscowości Servoz skąd pociągiem wracam do Chamonix.
Niebezpieczeństwa w dolinach
Mam zapas czasu więc w restauracji na przeciwko parkingu skąd odjeżdżają autobusy, posilam się i popijam zasłużone piwko. Rozwiązałem moje wysokie, górskie buty i daje odpocząć i przewietrzyć się stopom. Piwo po wysiłku jak zwykle smakuje bosko. Kończę już kufel kiedy dostrzegam podjeżdżającego Flixbusa. Szybko upycham sznurówki do butów, płacę i zarzucam plecak na grzbiet. Sam nie wiem czemu zaczynam truchtać przez jezdnię jakby autobus mial mi nagle uciec. Na środku przejścia dla pieszych niespodziewanie lecę jak długi i ląduje twarzą przy asfalcie. Co jest? To bylo jedno piwo! Zbieram się, ludzie się gapią, Garmin spadł mi z nadgarstka i porysowałem szybkę. Coś trzyma mi stopy razem i oto dostrzegam powód mojego wstydliwego upadku. Sznurówka, byle jak wciśnięta w jednego buta zaczepiła o haczyk do sznurówek na busie drugim. Głupi błąd i pech, trzeba było zasznurować. Dobrze że to nie gory bo taki upadek mógłby się skończyć dużo gorzej. A tak tylko najadłem się wstydu i lekko potłukłem.